autor: Franck Thilliez
moja ocena: 4/6
wydawnictwo: Zielona Sowa
rok wydania: 2008
liczba stron: 360
Franck Thilliez nazywany jest podobno francuskim Stephenem Kingiem. Wstyd się przyznać, ale z twórczością Kinga miałam do czynienia jeden jedyny raz, podczas czytania "Sklepiku z marzeniami". Zatem gdyby przyszło mi porównywać obu pisarzy na podstawie tych jedynych utworów, które poznałam, to mogę śmiało stwierdzić, że King może się od Thilliez'a uczyć pisać. Ktoś jednak kiedyś powiedział, iż nie należy oceniać książki po okładce, więc ja autorów po jednej książce też nie będę. Skupię się więc na "Lesie cieni"...
David Miller, z trudem wiążący koniec z końcem balsamista zwłok i autor jednej powieści, kochający mąż i ojciec dostaje propozycję nie do odrzucenia. Ma napisać książkę dla starszego, sparaliżowanego milionera Arthur'a Dofrre'a. Ten zapłaci mu ogromną sumę za każdy dzień jego pracy twórczej w zamian za napisanie historii o słynnym Kacie125. Warunkiem jest wspólny, miesięczny wyjazd do chatki położonej w lesie, całkowicie odizolowanej od świata. Kim jest Artur Doffre? Dlaczego tak mu zależy na tej książce? I co łączy go z Davidem?- te pytania od początku zadawali sobie bohaterowie. Zresztą ja także.
Franck Thilliez potrafi budować nastrój. Czyż może być lepsza sceneria dla thriller'u niż chata w ogromnym, ciemnym lesie, z dala od najbliższej ludzkiej osady? Może to nie jest zbyt oryginalny pomysł, ale sprawdzony. I na pewno skuteczny, bo książka trzyma w napięciu od początku do końca, a autor prowadzi akcję tak, że nie pozwala się oderwać. Doliczyć do tego trzeba też lekkie zarówno pióro jak i słownictwo i można sobie od razu zarezerwować wolny dzień na lekturę.
Bohaterom zarzucić też nic nie mogę- mają swoje charaktery, kiedy trzeba płaczą, kiedy trzeba dają po gębie albo mdleją. Nie czekają bezczynnie aż doścignie ich niebezpieczeństwo, nie klną w każdym zdaniu i nie są maszynami nie do pokonania.
Przyznam, że rozwiązanie zagadki cały czas tłukło się gdzieś w mojej głowie, jednak autor zmyślnie mnie zwodził do samego końca. Czy się bałam? W pewnym momencie na pewno, ale przezornie unikałam czytania tego w nocy.
A jeśli ktoś się jeszcze zastanawia nad sięgnięciem po "Las cieni", polecam zapoznać się z notą autora na końcu książki. Mnie od razu przekonała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz