poniedziałek, 15 sierpnia 2011

"Przysięga krwi"

autorka: Richelle Mead
moja ocena: 4/6
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
rok wydania: 2011
liczba stron: 483

Staram się unikać czytania książek z jednej serii ciągiem, aby nie mieć wrażenia przesytu. Są jednak takie lektury, które nie dają spokoju, siedzą gdzieś w umyśle i natrętnie szepczą: „tam, tam niedaleko na półce stoi kolejna część, weź ją i poznaj dalsze losy, zobaczysz że warto”. Ledwie kilka dni temu skończyłam czytać „Pocałunek cienia”, czyli trzecią część serii „Akademia wampirów”, a już mam za sobą czwartą i ubolewam, że na następną muszę czekać.

W „Przysiędze krwi” Rose opowiada nam o swojej podróży. Opuściła Akademię Władimira i udała się do Rosji, w poszukiwaniu Dymitra. Chce spełnić jego wolę z poprzedniego życia i go zabić. W międzyczasie poznaje wiele interesujących osób, przeżywa ciężkie chwile i ciekawe przygody, a od czasu do czasu zagląda do Lissy. Dzięki temu w miarę na bieżąco dowiadujemy się co słychać w Montanie, a tam sprawy wcale nie układają się kolorowo.
Nie ukrywam, że spotkanie Rose i Dymitra było chyba najbardziej wyczekiwanym przeze mnie momentem. Nie wątpiłam, że do niego dojdzie, ale zastanawiało mnie jak się ono potoczy i kim stał się strażnik. Rzeczywistość mnie zaskoczyła. Pozytywnie. Tak samo jak zakończenie.

„Przysięga krwi” różni się od poprzednich tomów. Akcja powieści nie dzieje się już w Akademii, którą znamy. Wraz z Rose przenosimy się w obce otoczenie, poznajemy zupełnie nowych ludzi, inne zasady, dowiadujemy się ciekawych rzeczy o świecie dampirów i morojów. O dziwo, zdana jedynie na siebie, Rose już nie wydaje się dziecinna i irytująca, a zaczyna zachowywać się odpowiedzialnie (nie wierzyłam, że to napiszę ;). Jej wywody myślowe przestają męczyć, choć nadal jest ich mnóstwo („zaleta” narracji pierwszoosobowej).

Im dłużej myślę o tej książce, tym więcej szacunku mam dla autorki. Poprzednio już wspomniałam, że cieszy mnie, iż nie waha się brutalnie traktować bohaterów. Tym razem uderzyło mnie jak dokładnie obmyśliła całą historię. Kiedyś uważałam, że każda część będzie o czymś innym, inne przygody, przejściowi bohaterowie. Dziś już wiem, że cała seria to jedna wielka historia- każdy bohater ma w niej swoje miejsce i zadanie do spełnienia, każda przygoda jest konsekwencją poprzedniej i przyczyną następnej. Dzięki temu tak trudno jest doczekać kolejnej części.

Chcąc podsumować „Przysięgę krwi” muszę stwierdzić, że jest lepsza niż poprzednie części. Nie pod względem kunsztu pisarki, a także nie z powodu Rose, z którą miałam na pieńku, ale dlatego, że ukazuje nam inny świat niż do tej pory. Taki powiew nowości w czymś co już dobrze znamy.


 Moje opinie na temat poprzednich części serii "Akademia wampirów":

piątek, 12 sierpnia 2011

"Pocałunek cienia"

autorka: Richelle Mead
moja ocena: 4/6
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
rok wydania: 2010
liczba stron: 428

Do serii „Akademia wampirów” podchodziłam z daleko posuniętym sceptycyzmem. Oczekiwałam, że dostanę do ręki kolejne książki o dobrych istotach, które powszechnie się miłują i walczą ze złem. W zasadzie to o wiele się nie pomyliłam, ale przekonałam się także, że nie można oceniać książki po opisie na okładce. Cała seria ma dużo do zaoferowania, choć schemat pozostaje na ogół bez zmian.

„Pocałunek cienia” to już trzecia część przygód Rose- dampirki, przyjaciółki Lissy i ukochanej Dymitra. Choć od czasu gdy wróciła do Akademii Władimira minęło raptem pół roku, zdążyła już zdobyć dwa tatuaże molnija i wsadzić za kratki przedstawiciela jednego z rodów królewskich. Tymczasem w szkole rozpoczynają się ćwiczenia polowe, polegające na całodobowej ochronie przydzielonego moroja. Rose od dawna nie mogła się ich doczekać pewna, że dostanie pod opiekę Lissę. Sprawy przybierają jednak nieoczekiwany obrót, a w dodatku dampirce zaczyna się ukazywać duch niedawno zamordowanego przyjaciela- Masona. Rose targają negatywne emocje, zaczyna obawiać się o swoje zdrowie psychiczne. Jakby tego było mało, jej uczucie do Dymitra wcale nie wygasa, mimo że oboje zdają sobie sprawę, że ich związek nie ma przyszłości. Jak sobie z tym poradzi dziewczyna, która codziennie musi patrzeć na uczucie Lissy i Christiana? Dlaczego przychodzi do niej Mason w swojej bezcielesnej postaci? Do czego to wszystko doprowadzi?

„Pocałunek cienia” można zasadniczo podzielić na dwie części. W pierwszej następuje rozpoczęcie wielu wątków, nawarstwienie problemów, wprowadzenie czytelnika w sytuację, by w drugiej części sprawy przybrały zadziwiający obrót, akcja przyspieszyła, a czytający został wciągnięty w wir wydarzeń. Zapewne Ameryki nie odkryłam, ale wspominam o tym dlatego, że gdyby przyszło mi oddzielnie oceniać te części, bądź gdyby książka skończyła się we wcześniejszym momencie, znacznie gorzej wypadła by w moich oczach. Z całą świadomością mogę się więc zgodzić z opiniami, że zakończenie może zmienić odbiór całej lektury.
Książka pisana w pierwszej osobie- narratorką jest rzecz jasna Rose. I to jej osoba początkowo wywoływała we mnie negatywne emocje w stosunku do całej książki. Irytująca była jej ciągła zarozumiałość, egoizm, duma i złość. Momentami chciałam rzucić książkę w kąt i już więcej do niej nie wracać. Ale im dalej tym lepiej, a samo zakończenie zaskakuje- autorka nie bała się postąpić z niektórymi bohaterami dość radykalnie.
Postacie wydają się wyraziste, ale jednocześnie nierealne, jakby były złożone z kilku nie pasujących do siebie fragmentów. R. Mead w swoich książkach skupia się na akcji i tworzeniu świata, który w serii „Akademii wampirów”, mimo że oparty na znanych schematach, to jednak ma w sobie coś oryginalnego. W miarę kolejnych części ukazuje nam ten świat małymi kroczkami, po kawałku, aby nie zdradzić za dużo, lecz akurat tyle ile potrzebujemy. Fabuła jest obmyślona, ciekawa i wielowątkowa (może trafniej byłoby napisać „wieloproblemowa”).

Z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy, aby się przekonać jak potoczą się losy bohaterów. Dam nawet szansę nieodpowiedzialnej Rose, z którą znielubiłyśmy się od pierwszej części, by znów móc zapomnieć o całym bożym świecie.


Moje opinie na temat poprzednich części serii "Akademia wampirów":

środa, 10 sierpnia 2011

"Krwawy fiolet"

autorka: Dia Reeves
moja ocena: 5/6
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
rok wydania: 2011
liczba stron: 342

„Krwawy fiolet” trafił na moją półkę zupełnie przypadkiem. Przed zakupem jednak rzuciłam okiem na jego recenzje, a większość zawierała określenia „dziwna” i „szalona”. Ponieważ dziwne i szalone książki to mój konik- nie musiałam się długo zastanawiać. Nie spodziewałam się fajerwerków, ot jedynie wciągającego czytadełka na umilenie wieczoru. Często bywa, że spontaniczne, nieprzewidziane zakupy okazują się trafniejsze od tych obmyślanych całymi dniami i tak było też w tym przypadku.
Szesnastoletnią Hannę Järvinen poznajemy w momencie gdy przybywa nocą do domu swojej matki Rosalee. Ale Rosalee nie skacze z radości na widok córki, której od urodzenia nie widziała, mało tego- otwarcie okazuje wrogość i zamiar odesłania jej z powrotem. Wydaje się, że nawet informacja o chorobie psychicznej Hanny nie ma z tym nic wspólnego. Udaje się jej jednak zamieszkać z matką, przynajmniej na okres próbny, aby mogła sprawdzić czy odpowiada jej życie w takim małym, sennym miasteczku jak Portero. Tylko że Portero okazuje się mało przyjaznym miejscem, gdzie ludzie chodzą ubrani na czarno, a co jakiś czas dochodzi do… dziwnych zdarzeń. Tak dziwnych, że w porównaniu z nimi Hanna ze swoją chorobą psychiczną wydaje się być wzorem normalności.
Cała fabuła opiera się na relacjach córki z matką, a raczej próbach nawiązania jakichkolwiek relacji. W międzyczasie poznajemy życie, śmierć i miłość w Portero plus całą masę zamieszkujących je istot. Autorka najwyraźniej słusznie uznała, że wampiry i wilkołaki już są passé i wymyśliła swoje własne potworki, wśród których różowa, latająca pijawka NIE jest najstraszniejsza.
Portero jest miejscem niebezpiecznym i interesującym, do którego określenie „dziwne” pasuje jak ulał, ale które jednocześnie jest miastem jak każde inne, gdzie każdy może przyjechać, usiąść przy fontannie na głównym placu i popatrzeć w błękitne niebo, po czym odjechać lub tutaj zamieszkać. Oczywiście jeśli przeżyje.
Główna bohaterka jest z pewnością jednym z najmocniejszych punktów książki. Już sam fakt, że cierpi na depresję maniakalną i świetnie sobie zdaje z tego sprawę jest dosyć oryginalnym pomysłem. Połączenie jej inteligencji, ciekawości, odwagi i ciętego języka z różnymi dziwactwami, np. obsesją na punkcie fioletu, lubowaniu w rozrywaniu flaków, czy rozmowami ze zmarłym tatkiem, dają naprawdę ciekawy efekt. Po prostu nie da się jej nie lubić.
Świetne dialogi, pełne ironii, złośliwości i humoru są jak wisienka na torcie- zjada się je w pierwszej kolejności, a później wraca do opisów.
Bardzo się cieszę, że „Krwawy fiolet” trafił w moje ręce, gdyż jest to książka oryginalna, nieprzewidywalna i zwariowana. Nie ma w niej miejsca na chwilę nudy, za to momentów gdy oczy niemal wychodzą z orbit jest bez liku. Okładka w pięknych kolorach fioletu i srebra dopełnia całości.