niedziela, 19 sierpnia 2012

"Przyrzeczeni"

autorka: Beth Fantaskey
moja ocena: 4/6
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
rok wydania: 2011
liczba stron: 403

Czasem po przeczytaniu jakiejś książki nie potrafię napisać o niej nic konstruktywnego. Dzieje się tak, gdy powieść pochłaniam jednym tchem i skupiam się wyłącznie na fabule, na tym co stanie się za moment i czy tego właśnie oczekiwałam. Z jednej strony świadczy to o samej książce- z pewnością jest ciekawa i trudno się od niej oderwać, z drugiej natomiast takie stwierdzenia nikogo do przeczytania nie zachęcą.
Postawmy więc sprawę jasno- jest to kolejna pozycja z gatunku paranormal romance z udziałem wampirów. Rozpoczyna się tradycyjnie: on, Lucjusz- nowy, tajemniczy uczeń z wymiany, ona, Jessica- zwykła amerykańska nastolatka. Ale co dziwne- Lucek wcale nie ukrywa przed Jess, że jest wampirzym księciem. Mało tego- ten arogancki, zarozumiały i zadufany w sobie obcokrajowiec, już przy pierwszym spotkaniu śmie twierdzić, że ona także należy do jego rasy (a nie ma kłów, bo kobiety przechodzą transformację dopiero po ugryzieniu) i o zgrozo- jest jego królewską narzeczoną. Jess po usłyszeniu tych rewelacyjnych wieści robi to, co przystało księżniczce i … prawie nadziewa przyszłego męża na widły. Od tej pory uganianie się jednego za drugim i udowadnianie istnienia wampirów to będą główne motywy książki, choć nie jedyne i nie najważniejsze.
Jessica Packwood- narratorka i główna bohaterka jest postacią, której nie mogę do końca rozgryźć, ani polubić. Jess jest spadkobierczynią jednego z największych rumuńskich wampirzych rodów wychowaną w Stanach. Zderzenie dwóch światów w jej osobie skutkuje nieobliczalnością jej zachowania: niekiedy postępuje mądrze i dojrzale, innym razem wychodzi z niej nieznośna nastolatka. Jest dziewczyną inteligentną, upartą i wrażliwą, ale jakichś większych emocji we mnie nie wzbudziła.
Moim ulubionym bohaterem jest natomiast Lucjusz- jest księciem i zachowuje się tak, jak na księcia przystało- jest zarozumiały, sarkastyczny i honorowy. Innych traktuje z wyższością, ale też z nienaganną kulturą. Nie brakuje mu przy tym poczucia humoru i rycerskości. Jednym słowem taki książe na czarnym koniu, tylko bardziej arogancki ;)
Co kilka rozdziałów możemy przeczytać list napisany przez Lucjusza do swojego wuja, dzięki czemu mamy wgląd w jego sposób myślenia i uczucia. Swoją drogą z tego wuja to też niezły ancymon i nieźle namiesza w całej historii.
Jak już wspomniałam książkę czyta się zatrważająco szybko i ciężko się od niej oderwać. Nie jest to literatura poważna, czy rozwijająca, ale przyjemna lektura dla dziewcząt o romantycznym usposobieniu (nazwanie jej kobiecą chyba byłoby przesadzone) oparta na motywie księcia z bajki w połączeniu z wampirem. Dla sympatyczek paranormali będzie jak znalazł :)

*Znalazłam informacje o tym, że napisana jest już druga część „Przyrzeczonych” i niestety Nasza Księgarnia w Polsce wydać jej nie zamierza. Wielka szkoda, mam jednak nadzieję zdobyć jakoś wersję oryginalną i pomęczyć się trochę z moim angielskim ;)

poniedziałek, 23 lipca 2012

"Nawiedzone miasteczko Shadow Hills"

autorka: Anastasia Hopcus
moja ocena: 4-/6
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
rok wydania: 2011
liczba stron: 350

Książki wydawnictwa Nasza Księgarnia ostatnio dominują na moich półkach. Dzieje się to za sprawą wyprzedaży książek lekko uszkodzonych, gdzie za grosze kupuję egzemplarze w doskonałym stanie (leciutko zagięta okładka czy nie do końca zdarta naklejka to w księgarniach norma, a tu powód do drastycznego obniżenia ceny). Wydawnictwo może się poszczycić bogatą ofertą książek dla dzieci i młodzieży, ale także literatury dla dorosłych, poruszającej tematy trudne i niecodzienne. Jako że w duszy wciąż jestem nastolatką ;) zaopatrzyłam się ostatnio w kilka pozycji z gatunku paranormal romance. I tak właśnie na moją półkę trafiło „Nawiedzone miasteczko Shadow Hills”…
Persephona Archer przyjeżdża do nowej szkoły, aby odkryć przyczynę śmierci swojej siostry Ateny. Podobnie jak Atena za życia, Phe miewa dziwne sny i wizje, które przywiodły ją do Shadow Hills. Tutaj czeka na nią jednak więcej pytań niż odpowiedzi, a tajemnicza śmierć siostry nie jest jedyną zagadką do rozwiązania. Spotkanie chłopaka ze swoich koszmarów nie ułatwia sprawy tym bardziej, że jest tak zabójczo przystojny. I nie do końca normalny. Ale co tam, Phe też do takich nie należy, ale jeszcze o tym nie wie…
Książka opiera się na utartym schemacie: nowe miejsce, nowa szkoła, nowi ludzie. Super przystojny chłopak, który oczywiście nie jest zwykłym człowiekiem i nie przystosowana do klimatu dziewczyna, która rzecz jasna też całkiem normalna nie jest. Jest ona, jest on i wspólne zajęcia z fotografii… Standard. No ale właśnie w ten powielany wielokrotnie schemat wpisana jest historia niezwykła. Nie spotkamy tu prawie żadnych istot innego gatunku (bo ten przystojniak wbrew mojemu przekonaniu wcale nie okazał się wampirem (!)), za to dużo zagadek, niewyjaśnionych i wyjaśnionych prawie naukowo zjawisk, cmentarzy. A całość doprawiona jest maleńką szczyptą mitologii.
Persephona Archer to główna bohaterka i narratorka. W zasadzie boję się książek, których narratorkami są zakochane piętnastolatki, ale trzeba przyznać, że nie spisała się najgorzej. Nie ma irytującego zwyczaju wielokrotnego podkreślania swoich uczuć, a zachowuje się, no cóż, zachowuje się jak przystało na jej wiek. Inni bohaterowie chociaż istnieją, to wiemy o nich niewiele i są raczej dodatkiem do fabuły. Zdecydowanym atutem powieści jest sama historia i jej zagadki, których rozwiązanie wcale nie jest takie oczywiste. Nie wszystko zostaje całkowicie wyjaśnione, zapowiada się więc na drugą część.
„Nawiedzone miasteczko Shadow Hills” to książka o młodzieży i dla młodzieży. Choć oparta na schemacie, jest inna niż wszystkie, nie jest przewidywalna i co tu dużo pisać- po prostu ciekawa. Ja z pewnością sięgnę po kolejny tom jak tylko się pojawi, choć do młodzieży się już chyba nie zaliczam ;)

środa, 27 czerwca 2012

"Ja, anielica"

autorka: Katarzyna Berenika Miszczuk
moja ocena: 3+/6
wydawnictwo: W.A.B.
rok wydania: 2011
liczba stron: 379

Na początku wypadałoby chyba wytłumaczyć się z kiepskiej aktywności mojego bloga. Samej przed sobą mi wstyd, że ostatnio tak mało czasu poświęcam moim skarbom tęsknie spoglądającym z półek. Pół roku temu zmieniłam status społeczny z osoby uczącej się (czyt. bezrobotnej) w nareszcie pracującą i ciężko jest mi znaleźć czas na czytanie. Kiedyś miałam ambicje przeczytać 52 książki w roku- teraz mam nadzieję dobić chociaż do 12-tu… Żałosne… Ale niestety, za coś trzeba kupować te wszystkie książki. Więc rzędy nie przeczytanych tomów rosną (myślałby kto, że jak mało czytam, to i mniej kupuję ;) ), ale zbliża się upragniony wiek emerytalny (jeszcze tylko jakieś 40 latek) więc wtedy sobie zaszaleję ;)  A tymczasem nie pozostaje mi nic innego jak te marne kilka stron dziennie przed zaśnięciem.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

„Ja, anielica” to druga część trylogii autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk. Pierwszym tomem byłam zaskoczona, w większości pozytywnie, choć momentami miałam ochotę rzucić nim o ścianę. Byłam niezmiernie ciekawa czy autorka zmieniła swoje podejście do pewnych spraw i czy drugi tom będzie równie irytujący jak i wciągający.
Po uratowaniu osób z Iskrą Bożą i przypadkowym wysadzeniu Księżyca, władze Nieba i Piekła postanawiają cofnąć czas i zabrać Wiki pamięć. Od tej pory żyją sobie razem z Piotrem całkowicie nieświadomi i szczęśliwi. Nuda. W tym czasie przystojny diabeł Beleth, który dla odmiany o Wiktorii nie zapomniał, planuje przywrócić jej pamięć, wplątać w kolejną aferę no i rzecz jasna uwieść. Coraz częściej na ich drodze staje też nowa postać, tym razem anioł, który przebiegłością przewyższa nawet Azazela. Ma wielkie ambicje i do swych niecnych celów potrzebuje nie kogo innego jak Wiki. Posunie się naprawdę daleko by zmusić ją do współpracy…
Akcja powieści rozgrywa się tym razem w Niebie. W „Ja, diablica” ta część zaświatów ukazana była jako miejsce chłodne, nudne i nieciekawe. Teraz natomiast dowiadujemy się, że Arkadia to kraina baśniowo piękna, gdzie wszyscy są ufni i szczęśliwi, przepojeni dobrocią i miłosierdziem. Anioły, na pierwszy rzut oka istoty nieco nudnawe, podobne do siebie, mają swoje pasje, słabości, a nawet życie prywatne. Jednocześnie okazuje się, że nawet wśród istot tak doskonałych trafiają się zbrodniarze i spiskowcy marzący o władzy, którzy nie cofną się przed niczym, by osiągnąć zamierzony cel…
Moim głównym zarzutem co do pierwszej części była postać głównej bohaterki i narratorki. Wiktoria działała mi na nerwy swoim zachowaniem, które potocznie można by było nazwać po prostu dziecinnym. Niestety w drugiej części wcale nie wydoroślała. Oczywiście jest dziewczyną, która ma rozum i nawet potrafi go używać, na język też nie choruje, ale chwilami zachowuje się jak rozwydrzony dzieciak. Wszystkie nazwijmy to „niemiłe niespodzianki”, które ją spotykają i są punktami zwrotnymi w powieści dzieją się za sprawą jej głupoty. Zdaję sobie sprawę, że no cóż, robiła to na potrzeby fabuły, bo gdyby nie rozkrzyczała się w miejscu, w którym nie można było nawet głośniej odetchnąć, to książka skończyła by się po stu stronach. I właśnie przez te momenty, w których bohaterowie nie robią tego co powinni, albo robią to czego absolutnie nie mogą zrobić, książka wydaje mi się nie do końca przemyślana. Mogę się jednak mylić, może jednak Wiktoria była z założenia bohaterką lekkomyślną i nieodpowiedzialną, a ja po prostu doszukuję się głębszego „bezsensu” jej zachowania.
Gdybym miała powiedzieć, która część bardziej mi się podobała, zdecydowanie stwierdziłabym że pierwsza. „Ja, diablica” była czymś nowym, Piekło i jego mieszkańcy intrygujący, a akcja porwała mnie od pierwszych stron. „Ja, anielica” to już trochę powtórka z rozrywki, wciąga ale dopiero na sam koniec. Fabuła rozwija się powoli, można by było streścić ją na jednej stronie. Niemniej jednak z pewnością sięgnę po ostatnią część trylogii, chociażby po to, aby sprawdzić jak się sprawy ułożą w konfrontacji Wiktoria vs. Piotr vs Beleth ;) Zakończenie „Ja, anielica” pozostawia wiele do myślenia w tej kwestii :D

środa, 18 stycznia 2012

"Kosogłos"

autorka: Suzanne Collins
moja ocena: 3/6
wydawnictwo: Media Rodzina
rok wydania: 2010
liczba stron: 372

Czasem zdarza się, że bardzo spodoba nam się pewna książka, czytamy następny tom i jest z nim już nieco gorzej, ale sięgamy też po kolejny, bo chcemy poznać zakończenie. I bywa, że przez ten ostatni tom tracimy dobrą opinię o całej serii. Tak właśnie się stało w moim przypadku po lekturze „Kosogłosa”. „Igrzyska śmierci” były świetne, „W pierścieniu ognia” nawet trzymało poziom, „Kosogłos” został napisany na siłę.
Katniss po dotarciu do Trzynastego Dystryktu jest w kiepskim stanie psychicznym. Jej myśli wciąż krążą wokół Peety więzionego w stolicy, codzienne życie zdyscyplinowanych mieszkańców Trzynastki jest wyjątkowo monotonne i pozbawione radości, a pozostanie twarzą rebelii krótko mówiąc wcale jej się nie uśmiecha. Szybko jednak zdaje sobie sprawę, że zgoda na rolę Kosogłosa to nie tylko odpowiedzialność, ale też okazja do postawienia kilku warunków. Prezydent Coin ma jednakże własne plany co do Katniss, a jej olbrzymia popularność wśród ludu wcale nie jest jej na rękę.
Cała akcja skupia się na przygotowaniach do powstania w Kapitolu, w czasie których Katniss próbuje odzyskać równowagę duchową- mocno nadszarpniętą przez Ćwierćwiecze Poskromienia i rozłąkę z Peetą. Tak się jednak składa, że wszystkie najciekawsze i najważniejsze wydarzenia odbywają się bez jej udziału (a to nasza narratorka traci przytomność, a to nie zabierają jej na akcję) i o wynikach dowiadujemy się po fakcie, ze skrótowych wyjaśnień innych bohaterów. Nawet problemy sercowe Katniss rozwiązują się tak jakoś bez dramatyzmu, a już na pewno romantyzmu, na które byliśmy przecież przygotowywani w poprzednich częściach.Wygląda to tak, jakby autorka nie miała pomysłu, czasu albo chęci na opisywanie zdarzeń, na które wszyscy czytelnicy bez wątpienia wyczekiwali z niecierpliwością. I tak dzieje się również z zakończeniem. Pomyśleć, że czekałam na nie ponad rok.
Kolejny poważny zarzut co do „Kosogłosa” dotyczy kreacji bohaterów. Większość postaci, które znaliśmy z poprzednich części zmieniła się tu o 180º. Katniss, Peeta, Gale, Prim- czułam się tak, jakby pod koniec jakiegoś filmu dokonano zmiany aktorów. I nawet na tym polu można dostrzec brak pomysłu autorki, gdyż nie wiedząc co zrobić z bohaterami albo ich uśmierca, albo robi z nich wariatów, którzy w razie potrzeby chwilowo dochodzą do siebie, by za chwilę powrócić do swojego świata.
Książka, tak jak jej poprzedniczki, nie jest pozbawiona przesłania. Ukazuje, że nawet dobro ma swoje złe strony i że ludzie w jego imię zdolni są do strasznych rzeczy.
W miarę wzrostu ilości przeczytanych stron moja przyjemność z lektury powoli słabła, a z czasem do przodu pchała mnie jedynie chęć poznania zakończenia. Książkę nadal czyta się łatwo i szybko, choć tak naprawdę przez większość czasu niewiele się w niej dzieje. Nie mam nic do zarzucenia stylowi autorki, językowi powieści, ani nawet sposobie narracji, ale bardzo zawiodłam się na treści.
Ponieważ dwa pierwsze tomy są jak najbardziej godne polecenia, to nie będę odradzać czytania trzeciego, ale radzę wcześniej obniżyć dla niego poprzeczkę.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

"Wiedźma naczelna"

autorka: Olga Gromyko
moja ocena: 5+/6
wydawnictwo: Fabryka Słów
rok wydania: 2011
liczba stron: 525

Jakoś tak się złożyło, że Nowy Rok ponownie zastał mnie z „Wiedźmą” tym razem naczelną, autorstwa pani Gromyko. Żywię szczerą nadzieję, że za rok będę mogła napisać to samo, bo seria o W. Rednej niezmiernie przypadła mi do gustu i po cichu liczę na jej kontynuację.
Osobom, które Wolhy jeszcze nie znają przydałoby się powiedzieć o niej kilka miłych słów, ukazać dobrą stronę charakteru, postawić w pozytywnym świetle coby zachęcić do bliższej z nią znajomości. W przypadku tytułowej wiedźmy stanowi to jednak duży problem, gdyż w tym przypadku potoczne stwierdzenie „rude to wredne” sprawdza się w dwustu procentach. Panna bakałarz czwartego stopnia magii praktycznej jest złośliwa, nieobliczalna, uparta, ciekawska, przekorna i zarozumiała, ale za to nie brakuje jej humoru, ambicji i inteligencji. Jest babką, która najpierw robi a później myśli, jeśli znajdzie na to czas.
W „Wiedźmie naczelnej” Wolha ucieka od przedślubnego zamieszania i udaje się w podróż, rzekomo by zbierać materiały do pracy naukowej. W rzeczywistości dopadły ją wątpliwości czy w ogóle powinna wychodzić za swojego wampira-  Lena, przecież jest jeszcze taka młoda, ambitna, kochająca pracę i życie w siodle. Zatem zamiast siedzieć na pupie w jakimś luksusowym pokoju godnym narzeczonej władcy Dogewy i pilnować żeby przypadkiem nie złamać sobie paznokcia, panna wiedźma jeździ po całej Belorii i poluje na upiory, smoki i inne potworki. Przy okazji udaremnia kilka spisków i pakuje się w poważne tarapaty.
Początkowo mogłoby się zdawać, że kolejne rozdziały są po prostu odrębnymi opowiadaniami, ale nic bardziej mylnego. Wszystko splata się w jedną całość ze świetnym zakończeniem. Mało tego- „Wiedźma naczelna” stanowi ścisłą kontynuację też poprzednich części, więc warto je sobie wcześniej przypomnieć. W tym tomie ponownie spotkamy się nie tylko z głównymi bohaterami, ale ku mojej radości pojawiają się również prostoduszna Orsana, zadziorny Rolar i niewybredny Wal. A gdy grupka tak różnych ras i charakterów spotyka się razem to musi być wesoło.
Narracja książki (tak jak w poprzednich częściach) jest w większości pierwszoosobowa. Wolha opowiada nam o swoich przygodach z właściwą jej ironią i humorem. Nie przynudza, nie przedłuża i nie rozwleka się niepotrzebnie. Nie męczy nas swoimi przemyśleniami, nie rozwodzi się nad uczuciami po kilka razy na stronę czy opisami krajobrazu. Dlatego książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. A już w ogóle wspaniały jest jej opis pewnego wampirzego obrzędu w epilogu, podczas którego śmiałam się w głos.
Myślę, że osób które znają już serię o W. Rednej nie muszę zachęcać do sięgnięcia po „Wiedźmę naczelną”. Książka ma wszystko to co miały jej poprzednie części- humor, intrygę, starcia na miecze i magię. Wątek romantyczny też oczywiście jest, bardziej rozwinięty niż wcześniej, ale nie dominujący. Cieszę się, że autorka nie zmieniła tej książki w kolejny odcinek telenoweli, czy też względnie w paranormal fantasy. Czytelnikom zastanawiającym się mogę tylko gorąco polecić, bo jest to lektura lekka, idealnie odprężająca i poprawiająca humor. I wbrew pozorom nie tylko dla płci pięknej (dowodem na to są mój brat i szwagier, którzy nie mogą się doczekać, aż im „Wiedźmę naczelną” udostępnię ;) )