autor: Neil Gaiman
moja ocena: 4/6
wydawnictwo: MAG
rok wydania: 2002
liczba stron: 549
Gaiman jest dla mnie pisarzem-zagadką. Nigdy nie wiem czego mam się spodziewać sięgając po kolejne jego utwory, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Pierwszą książką tegoż autora, którą przeczytałam był "Nigdziebądź"- pomysłowa, trochę mroczna, trochę pokręcona, pełna czarnego humoru. Nie jest to typ książki, za którym przepadam. Z pewną obawą sięgnęłam po "Amerykańskich bogów" i jakież było moje zdziwienie, kiedy otrzymałam coś zupełnie innego niż się spodziewałam.
Bohaterem książki jest Cień- po wyjściu z więzienia dowiaduje się, że jego żona i najlepszy przyjaciel zginęli w wypadku i wszystko wskazuje na to, że łączyło ich coś więcej. W trakcie powrotu do domu poznaje pana Wednesday'a, który proponuje mu pracę i wspólna podróż. Tak więc wyrusza z nim, rozwiązując po drodze zagadkę morderstw w pewnym niewielkim miasteczku. Okazuje się jednak, że Wednesday nie jest takim sobie zwykłym starszym panem i nie przypadkowo za swojego towarzysza wybrał właśnie Cienia.
Autor w mistrzowski sposób łączy elementy kryminału, fantastyki i mitologii. Właśnie. Mitologii. Jak sam tytuł wskazuje, Gaiman bezbłędnie umieścił w tej lekturze całe mnóstwo różnych bóstw, szczerze mówiąc o większości nie słyszałam, niektórych imion nie potrafię nawet wymówić.
Książka ma ponadto wszystko co mieć powinna. Akcja może nie toczy się w zawrotnym tempie, ale płynie jednostajnie, nie zwalnia. Opisana historia wciąga, ale też czasem nakazuje przystanąć, przemyśleć i dopiero ruszyć dalej. A warto, bo zakończenie bardzo zaskakuje.
Bardzo lubię Gaimana, ale "Amerykańscy bogowie" leżą na półce od dłuższego czasu i czekają na swoją kolejkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam