wtorek, 19 lipca 2011

"Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości"

autor: Christopher Moore
moja ocena: 4/6
wydawnictwo: MAG
rok wydania:2008
liczba stron: 529

Moja miłość do Christopher’a Moore’a jest powszechnie znana w kręgu moich najbliższych i nikt się już specjalnie nie dziwi, gdy czytając jego książki uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Przeczytałam dotychczas wszystkie pozycje tego autora wydane w Polsce nakładem wydawnictwa MAG. Pierwszą, po którą sięgnęłam był „Baranek”, którego do dziś uważam za najlepszą z lektur Moore’a (jeśli nie najlepszą ze wszystkich przeze mnie przeczytanych) i szybko się to chyba nie zmieni. Dla równowagi „Wyspę wypacykowanej kapłanki miłości” przeczytałam jako ostatnią i również ostatnie miejsce zajmuje w moim osobistym „rankingu książek Moore’a”. Co nie znaczy, że jest zła- jest według mnie tylko gorsza od innych. Ale od początku…
Tucker Case jest pilotem. I nieudacznikiem. A jeśli dodamy do tego jeszcze upodobanie do alkoholu i pięknych kobiet, otrzymamy rozbity samolot, utratę reputacji i parę innych niezbyt przyjemnych konsekwencji. O dziwo, dzięki kraksie dostaje propozycję doskonałej pracy u misjonarzy na wyspie- pracy za duże pieniądze, gdzie ma latać nowym, wypasionym samolotem. Zbyt piękne by mogło być prawdziwe, ale w sumie dobrze się składa bo i tak musi uciekać z kraju. A sprawę pochodzenia tak dużych pieniędzy na biednej wyspie przemyśli jak już będzie na miejscu. Hmm, tylko jak się tam dostać?
Christopher Moore bez dwóch zdań jest mistrzem dobrego dowcipu. Elementy nadprzyrodzone, absurdalne, gra przypadków, omyłek, zabawne sytuacje, przerysowane postacie- mogłoby się zdawać, że za dużo śmiechu to też nie zdrowo. Ale nie u Moore’a. Tutaj wszystko ze sobą idealnie gra i na dłuższą metę nie nuży, choć cała książka aż kipi humorem. Do tego znajdziemy bardzo wyrazistych bohaterów, cięte dialogi i ciekawą historię napisaną językiem lekkim i przystępnym.
Moore bywa wulgarny, prześmiewczy, można w jego twórczości znaleźć sceny erotyczne, które ze zmysłowością mają mało wspólnego, ale w tym właśnie tkwi uroda jego stylu. Trzeba mieć talent aby z tymi elementami nie przesadzić i nie zrazić do siebie czytelnika, a Moore z pewnością tę zaletę posiada.
Jeżeli miałabym się na siłę do czegoś przyczepić, to jedynie do fabuły, która dosyć wolno się rozwija. Owszem, na początku też się coś dzieje, ale dopiero w drugiej połowie akcja nabiera tempa i nie pozwala odłożyć książki na bok.
Gdyby to było moje pierwsze spotkanie z autorem, zapewne dostałby ode mnie wyższą ocenę. Ale ponieważ w pamięci wciąż mam "Baranka" czy "Brudną robotę", to "Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości" wypada przy nich trochę bladziej. Mimo, że jest zabawna i wciągająca, to nie jest AŻ TAK zabawna i nie jest AŻ TAK wciągająca.

5 komentarzy:

  1. Książki Moor'a od dawna chodzą za mną:) W końcu muszę się skusić i przeczytać.


    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie musisz przeczytać "Baranka" :) Wszystkie jego książki są świetne i zwariowane, ale według mnie "Baranek" bije resztę na głowę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak tylko zobaczę "Baranka" w jakiejś promocyjnej cenie to sobie podkupię:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może i ja kiedyś się na tego "baranka" skuszę, choć na razie jakoś nie mogę się znowu do Moore'a przekonać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Skuś się skuś, jeśli "Baranek" Ci się nie spodoba, to możesz sobie już całkiem Moore'a darować i nie mieć wyrzutów ;)

    OdpowiedzUsuń