moja ocena: 3/6
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
rok wydania: 2010
liczba stron: 382
Do przywidzenia było, że po modzie na wszelkiej maści wampiry musi przyjść czas na wilkołaki. I tu też autorzy mają duże pole do popisu, ponieważ wyobrażeń na temat tych istot jest wiele. Wilkołaczyca Swann’a jest oczywiście nadzwyczaj piękna i silna w ludzkiej formie, została wytresowana do zabijania pogan, całkowicie kontroluje swoją postać i nie jest zależna od księżyca, leczy się w ekspresowym tempie (wliczając odrastanie utraconych kończyn), srebro powstrzymuje przemianę w pół- wilka i zadaje rany, które trudno się goją. Autor postanowił umieścić fabułę swojej książki w czasach krucjat krzyżowych, chrystianizacji Prus i konfliktu cesarza Fryderyka II z papieżem Grzegorzem IX- wszystkie te elementy stanowią zarówno tło jak i przyczynę całej historii.
Lilię wraz z rodzeństwem znalazł w lesie, w legowisku demonicznego wilka, rycerz zakonu krzyżackiego. Została wytresowana do zabijania pogan, którzy nie chcieli przyjąć Chrystusa. Wpojono jej bezwzględne posłuszeństwo swojemu panu. Tylko że ów pan dostał pewnego dnia rozkaz zabicia bestii. Lilia uciekła więc ze swojego więzienia i - choć ciężko ranna- zdołała ukryć się w lesie gdzie znalazł ją Uldolf. Jak łatwo się domyślić rycerze zakonu nie spoczną póki nie znajdą potwora i głównie na tym opiera się cała akcja.
Książka podzielona jest na osiem części, w których rozgrywa się historia, poprzedzielanych interludiami, które stanowią retrospekcje z czasów dzieciństwa Lilii. Te wstawki oczywiście mają jakieś swoje funkcje budowania napięcia, wyjaśnienia postępowania bohaterów, czy inne takie. Jednak w książce, gdzie akcja i tak rozwija się bardzo powoli, a napięcie owszem- pojawia się, ale dopiero na ostatnich kilkudziesięciu stronach, takie przerywniki są niepotrzebne, rozpraszające i zniechęcające. Powodem żółwiego tempa z jakim historia płynie są niekończące się rozmyślania Lilii, Uldolfa i Erharda o przeszłości, o Bogu, o pochodzeniu, o tym kto jest dobry a kto zły i o tym co im tam tylko wpadło do głowy.
Sposób w jaki Swann prowadzi narrację również sprawia wrażenie, że chciał na siłę przedłużyć książkę- dzieli całość na drobne rozdzialiki, a w każdym przypomina co zdarzyło się w poprzednim, ale z punktu widzenia innego bohatera. W efekcie w jednym akapicie przeczytamy na przykład, że Uldolf znalazł Lilię nad strumieniem, nagą i ranną, a w następnym dowiemy się że Lilia leżała naga i ranna nad strumieniem, kiedy znalazł ją Uldolf. Oczywiście przy tej okazji autor zaznajomi nas z tym co oboje w tym czasie myśleli itd. W rzeczywistości powieść mogłaby mieć o połowę mniejszą objętość i wcale nie straciłaby przez to na wartości, być może wręcz przeciwnie.
„Wilczy miot” czyta się łatwo, ale też nie budzi szczególnych emocji, a po przeczytaniu niewiele zostaje w pamięci.
Trzeba jeszcze wspomnieć, że umieszczenie fabuły w realnym świecie, w trzynastym wieku, wymagało od autora wiele pracy i poświęcenia. Opisane zasady, tradycje, statuty zakonu krzyżackiego wiązały się z dogłębnymi studiami tekstów o tamtych czasach. Właśnie ten historyczny aspekt książki jest jej największym atutem i z tego względu sięgnęłabym po następny tom, gdyby tylko wpadł mi w ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz